Niegdyś
należałam do silnej, ale mieszkającej raczej nie wychylając się
watasze. Nigdy nie prowadziliśmy wojen, ani sojuszy. Po prostu żyliśmy
odcięci od innych watah. Na nasze nieszczęście pierwszą, którą
poznaliśmy była taka, z którą jak się okazało, dzieliliśmy częściowo
terytorium. Nasze wilki rzadko zapuszczały się w tą część lasu, więc
dowiedzieliśmy się o tym, dopiero, gdy tamtejsze wilki postanowiły
powiększyć swój teren. Zaczęli prowadzić z nami bitwy, zwykle jednak
wygrywaliśmy. Niestety wtedy naszą watahę opanowała zaraza. Wilki
jednego dnia czuły się dobrze, drugiego całkowicie traciły apetyt, a w
razie spożycia pokarmu miały mdłości, dostawały kosmicznie wysokiej
gorączki i słabły z minuty na minutę, po czym umierały. To było
straszne. Zaczęło się od naszej wilczycy-szpiega. Potem w ciągu
następnego dnia zaraza opanowała watahę. Moja matka – medyczka -
próbowała to opanować, ale nawet najsilniejszy lek - wywar z grzyba tak
rzadkiego, że nie rósł nigdzie, poza drzewem w centrum naszej watahy nie
skutkował. Mikstura ta leczyła wilki od kataru, poprzez poważne rany
szarpane, aż po choroby umysłu i stres. Do tej pory nikt nawet nie
pomyślał, by to mogło nie zadziałać – jednak na to nic nie dawało.
Zdrowe wilki padały z dnia na dzień. Po tygodniu moja zmęczona wszystkim
matka, również zachorowała. Po pewnym czasie z naszej dużej watahy
pozostała tylko maleńka grupka. Wtedy wroga wataha dowiedziała się o
tym. Wszyscy ze stanowisk obronnych i wojennych zaatakowali. Nie
mieliśmy najmniejszych szans. Broniliśmy pomimo wszystko watahy, lecz
mimo strategii mojich i innych – to był koniec. W pewnej chwili
zorientowałam się, że już tylko ja atakuję, tylko ja żyję. Wtedy
postanowiłam – nie pozwolę, by ślad po naszej watasze zaginął, by
wszyscy, którzy ją znali, zginęli. Za cel wzięłam sobie przeżyć, może
założyć watahę od nowa. Wymknęłam się i uciekłam daleko z tamtąt. Po 4
dniach wędrówki, ciągle w przeciwną stronę do terenu watahy, zatrzymałam
się. Następne ponad pół roku błąkałam się po obcych terenach, aż przez
przypadek, na polowaniu, znalazłam watahę. Przestraszyłam się –
wkroczyłam na ich teren, mogą mnie atakować. Wtedy jakaś wilczyca
zaczęła do mnie biec. Uciekałam tak szybko, jak tylko mogłam. Gdy nogi
już nie wytrzymywały, przez długie polowanie i uciekanie, zaczęłam
lecieć. Moja magia latania, nie jest jednak dobrze wyćwiczona, a brak
koncentracji jeszcze bardziej ją osłabia. Nagle padłam na ziemię.
Przerażona i wykończona po paru sekundach, gdy wilk do mnie dobiegł
wstałam i odwróciłam się do niego. Była to biała wilczyca.
-Czemu uciekasz? - powiedziała zmęczona. -Nie chciałaś wypędzić mnie ze swojego terenu? – odparłam zadziwiona -Nie! Do jakiej należysz watahy? – zapytała. -Ona już nie istnieje. – odpowiedziałam. -Może dołączysz do mojej? Jestem Lili, samica alfa. -O rety, przepraszam, nie wiedziałam, że rozmawiam z alfą. – powiedziałam zawstydzona. -Nic się nie stało, to jak? I jeszcze powiedz jak się nazywasz? – kontynuowała rozmowę. -Jestem Vixi i bardzo chętnie do was dołączę. – odpowiedziałam. |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz